3.12.2017

Rarytasy z wyższej półki
Sun Tzu, The Art of War (Sztuka Wojny)

Od pewnego czasu chodzi mi po głowie pomysł, by raz na jakiś czas dzielić się na blogu nie tylko recenzjami książek, które właśnie czytam, ale również moimi największymi bibliotecznymi skarbami. Co by to w praktyce oznaczało? Z jednej strony mam na myśli książki, których treść odegrała doniosłą rolę w mojej czytelniczej wędrówce, a z drugiej - pięknie wydane rarytasy. Często oczywiście te dwie kategorie pokrywają się i to dopiero są prawdziwe perły!

Dziś przedstawiam książeczkę, która bez wątpienia jest najstarszym tekstem, jaki posiadam. Traktat Sztuka wojny autorstwa Sun Tzu powstał ok. VI w. p.n.e., co oznacza, że pochodzi z czasów przed powstaniem naszej europejskiej kultury. Na południu istnieje już co prawda wtedy kilka małych kultur, np. pałacowa Kreta podbijana przez agresywnych Mykeńczyków, tych samych, którzy walczą pod Troją, jednak Grecy wchodzą oficjalnie na arenę dziejów dopiero wiek później. U nas w tym czasie ludzie żyją w niewielkich grodach jak ten w Biskupinie. Tymczasem w Chinach panuje już trzecia dynastia (a każda z nich trwa po kilkaset lat, więc wyobraźmy sobie tę różnicę w czasie...) i jest to niespokojny okres osłabiania władzy króla, wstęp do okresu wojen, który szczęśliwie dla domniemanego twórcy naszego traktatu nastąpił już po jego śmierci.



Szczęśliwie zaś dla kolejnych pokoleń - traktat wojenny był już prawdopodobnie w obiegu, a jego historia praktycznie nie ma końca. W jednym z moich ulubionych filmów ever, chińskim dramacie wojennym Trzy królestwa z 2008 r., można znaleźć wiele strategii żywcem wyjętych z traktatu Sun Tzu. Jest tam także piękna scena, która stanowi dla mnie esencję równowagi w świecie, jing i jang. W pałacowej komnacie wicekról odbywa swój codzienny trening w sztuce walki, zaś jego żona zajmuje się sztuką parzenia herbaty, przypatrując się ukradkiem wyuczonym ruchom męża i cytując rozważania o sile wojownika.
Tak ulotny i nieuchwytny, że nie ma postaci. Tak cudownie tajemniczy, że go nie słychać. Dzięki temu staje się panem losów swego przeciwnika.
Idzie naprzód, nie spotykając oporu, bo uderza w słabe miejsca przeciwnika. Wycofuje się nieścigany, bo tak szybki, że nie można go złapać.
Ta wersja jest polskim tłumaczeniem traktu, opracowanym przez Roberta Stillera. W internecie można znaleźć również inną wersję dostępną tutaj. Wypadku antycznego tekstu warto zapoznać się z kilkoma interpretacjami, by stworzyć sobie jak najszerszą panoramę sensów. Wydawałoby się może, że jest to prosty podręcznik, jasno wykładający zasady prowadzenia wojny z przeciwnikiem, jednak w praktyce teorię Sun Tzu odnosi się do różnych dziedzin życia polegających na rywalizacji i zmaganiach z jakąś zewnętrzną siłą, a nawet z samym sobą. Stąd strategie najstarszego na świecie podręcznika wojny będą nieświadomie i z powodzeniem stosować przedsiębiorcy, politycy czy sportowcy. Nierzadko też może się zdarzyć, że wiedza ta będzie użyteczna również w życiu osobistym...;)
Dlatego powiadam: znaj wroga i znaj siebie, a choćbyś stoczył sto bitew, nic ci nie grozi.
Kiedy nie znasz wroga, a siebie znasz, masz szansę raz wygrać, a raz przegrać.
Kiedy nie znasz ani wroga, ani siebie, pewne jest, że każda bitwa okaże się dla ciebie groźna.
Przechodząc zaś wreszcie do sedna sprawy - mój piękny egzemplarz Art of War wydany został nakładem Fall River Press, odnogi Sterling Publishing, którą w 2003 r. nabyła najsłynniejsza amerykańska firma księgarska, Barnes & Noble. Wtajemniczonym fakt ten powinien wyjaśnić urodę wydania. Pierwsza księgarnia Barnes & Noble otworzona została w Nowym Jorku w 1886 r., natomiast dziś może się poszczycić największą liczbą punktów sprzedaży w całych Stanach. Ich publikacje to ikony i obiekty pożądania dla okładkowych sroczek. Jak widać jednak, nie o samą okładkę tu idzie! Choć oczywiście na pierwszy rzut oka największe wrażenie robią chyba złocenia. Odkąd interesuję się całą tematyką wydawania książek, z grubsza potrafię sobie wyobrazić bajońskie sumy produkcji takiego egzemplarza. Okładka wykonana jest z rodzaju dermy, miękkiej skóry ekologicznej, tytuł i obramowania są delikatnie wytłaczane, a złota aplikacja występuje z dwóch stron. Pięknie pozłacane są także brzegi stron. Tak pomyślanej całości nie profanuje żadne logo czy sygnatura wydawcy, za co każdy uważny czytelnik i oglądacz książek winien jest szacunek twórcom. Idąc dalej, mamy oprawę szytą, bardzo wygodny do czytania układ, a także porządny papier o ciepłym zabarwieniu, co znów przydaje retro smaczku i sprawia, że oczy nie męczą się kontrastem.

Jest to niewątpliwie jedna z najpiękniejszych książek, jakie widziałam. Do tego mamy totalnie ponadczasową treść... Zastanawiam się w tym momencie, czy znam inny, starszy lub pochodzący z podobnego okresu, tytuł, który byłby wykorzystywany przez wieki i tak istotnie wpłynął na różne cywilizacje. Podobno Sztukę wojny czytał także Napoleon Bonaparte i niewykluczone, że swoje sukcesy zawdzięczał właśnie chińskiemu strategowi sprzed dwóch tysięcy lat. Pomyślmy więc, ile warta jest wiedza zaklęta w tej małej książeczce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz