Ale nie w tym świecie. Nie w Londynie Pod.
[W tym roku postanowiłam z całą odpowiedzialnością przyłączyć się do akcji niekupowania nowych książek – moja zeszłoroczna nauczka! – i doczytać te wszystkie rozpoczęte albo, o zgrozo, w ogóle nieruszone, a zalegające w stosikach na półkach. W stosikach albo już nawet zakamuflowane między innymi, tak bezpiecznie ukryte... Nie! Nic się nie ukryło! Powstała poważna lista o dwudziestu czterech tytułach, czyli po dwa tytuły na miesiąc, żeby sobie spokojnie przeżuwać wyrazy i nienerwowo delektować się lekturą rozdziału na wieczór. Zatem taki totalny chill. Ale żeby nie było zbyt nudno, została sporządzona dodatkowa lista rezerwowa o również dwudziestu czterech pozycjach. To na wypadek, gdybym uznała, że mam ochotę na małe złamanie zasad. Zresztą i tak daję sobie wiele wolności, bo kolejność lektur nie została ustalona. W wyborze kolejnej lektury z listy pomoże mi kaprys oraz intuicja. No, to żeby nie przedłużać momentu wstydu z powodu posiadania aż czterdziestu ośmiu nieprzeczytanych książek – wstyd! – wróćmy do kilku słów o niepokojącym stanie nieistnienia.]
Pewnego razu Richard, najzwyklejszy londyńczyk na świecie, motywowany odruchem dobrego serca, pomaga brudnej i trochę zakrwawionej dziewczynie, która ni stąd, ni zowąd wyrasta przed nim na ulicy. Co prawda, doszczętnie niszczy przez to wieczór swojej narzeczonej, której szefa właśnie ma spotkać na uroczystej kolacji, jednak klamka zapada. Dziwnie ubrana dziewczyna nie za bardzo kojarzy, gdzie się znajduje, ale zdradza mu, że nazywa się Drzwi. I że jest ścigana przez dwóch niebezpiecznych typów. Którzy pragną jej śmierci.
Pan Vandemar był bardzo dumny ze swej chusteczki, pokrytej zielonymi, brązowymi i czarnymi plamami i należącej pierwotnie do handlarza tabaką w latach tysiąc osiemset dwudziestych, który zmarł na apopleksję i został pogrzebany z chusteczką w kieszeni. Pan Vandemar nadal od czasu do czasu znajdował w niej fragmenty handlarza tabaką. Mimo wszystko jednak uważał, że to świetna chusteczka.
Ze dwa lata temu Wydawnictwo Mag wypuściło nowe, ładne wydanie, ja czytałam wersję z 2006 r. |
Zatem Drzwi, Richard i jeszcze kilka interesujących mieszkańców tego drugiego Londynu unikając wrogów i szukając pewnej rzeczy, szlajają się po skomplikowanej sieci ścieków i podziemi londyńskiego metra. Jest klimacik. Nieco obrzydliwy i miejscami upiorny, zwłaszcza w przypadku dwóch czarnych charakterów (jednocześnie przerażających i zabawnych, mistrzostwo), ale na pewno niepowtarzalny.
Nigdziebądź Neila Gaimana należy do gatunku urban fantasy i jest upowieściowieniem emitowanego w latach 90. serialu. I ten filmowy charakter jest wyczuwalny w licznych i dobrych dialogach, niezwykle wartkiej akcji i bardzo obrazowych scenach. Włącza się zdecydowanie poczucie oglądania wydarzeń. Jednocześnie jako utwór literacki ma Nigdziebądź pewną autonomię, to znaczy, lektura jest na tyle satysfakcjonująca, że wcale nie czuć potrzeby sięgania do serialu (poza tym – serial fantastyczny sprzed niemal trzydziestu lat... czy tylko ja obawiałabym się tej estetyki?;)).
– Ile ty właściwie masz lat? – spytała dziewczyna.
Richard ucieszył się, że zadała to pytanie. On sam nigdy by się nie odważył.
– Tyle samo co mój język i nieco więcej niż zęby.
Jest to niewątpliwie bardzo rozrywkowa lektura, opowieść z motywem dorastania i bohaterstwa, taka nawet do połknięcia w jeden długi, zimowy wieczór – o ile nie zakłada się relaksacyjnego przeżuwania wyrazów. Jednak są tu także momenty wzruszające, wstrząsające, a nawet pobudzające jakąś cichą, egzystencjalną strunę w głębi duszy. Przeważa atmosfera surrealizmu, trochę takiego w stylu Alicji w Krainie Czarów, plusuje zdecydowanie cała parada kolorowych postaci, ciekawa koncepcja społeczności żyjących poza prawem i kontrolą, w ogóle koncepcja różnych paralelnych rzeczywistości. Bardzo przyjemna książeczka. Dałabym 7/10.
[Nie licząc jednej powieści doczytywanej przeze mnie z 2018, Nigdziebądź jest zasadniczo moją pierwszą książką w tym roku i z satysfakcją skreśliłam jeden punkcik dokładnie w połowie stycznia. Co ciekawe, na styczeń i luty – zdradzę, bo już luty mamy – przypadły mi takie, rzekłabym, dosyć męskie lektury. Po pierwsze, perspektywa – autorami wszystkich są mężczyźni, po drugie, wszystkie cztery otrzymałam od mężczyzn :D Nigdziebądź pożyczyłam od znawcy i entuzjasty gatunku, stąd wiadomo było, że to dobra książka, no i z tej przyczyny, powiedzmy, nie za wiele miałam czasu na ładniejsze zdjęcie... A co dalej z tymi mężczyznami? Przekonamy się niedługo! Buziaczki.]
Cieszę się, że powróciłaś :) Bardzom ciekawa tych kolejnych męskich lektur, więc będę czekać cierpliwie.
OdpowiedzUsuńHistoria i sam pomysł na fabułę wydaje się być bardzo ciekawy. Gaiman ląduje na liście "do przeczytania".