
Powieściopisarki to zakochane w sobie kobiety, które nie lubią, kiedy wytyka im się samouwielbienie. Z kolei matki powinny być bezinteresownymi istotami - przynajmniej przez pewien czas - które dają więcej, niż biorą.

Wracając jednak do meritum - każda z członkiń Chóru Niewspółbrzmiących Głosów ma swoje własne zdanie na temat macierzyństwa i jak się możemy domyślać, jedne są bardziej na tak, inne zdecydowanie na nie. W zależności od tego, które z nich dojdą do głosu, Elif podejmie odpowiednie działania... lub też ich zaniecha. A małe bohaterki znają się na polityce i zawiązują sojusze, organizują bunty i dążą do przejęcia władzy. Czy można jednak uciec od naturalnych pragnień i instynktu? No i jest jeszcze chłodna kalkulacja zegara biologicznego. A co, jeśli pojawi się w życiu ktoś, kto będzie znaczył więcej niż wolność i sztuka?
Pobieżnie przejrzany spis treści wprowadził mnie w błąd i spodziewałam się początkowo zbioru esejów. Nie pomyliłam się całkowicie, bo kolejne rozdziały przedstawiające historię Elif przeplatane są autonomicznymi opowieściami o życiu i twórczości słynnych pisarek i feministek, matek oraz tych, które nie zdecydowały się na potomstwo. Sylvia Plath, Virginia Woolf, Ayn Rand, Zelda Fitzgerald, Zofia Andriejewna Bers, żona Tołstoja i wiele innych historii wskazuje tylko na jedno - wcale nie ma uniwersalnego wzorca postępowania, a świat obfituje w najróżniejsze scenariusze.
Podczas gdy powieściopisarka jest introwertyczką - przynajmniej w czasie tworzenia powieści - matka z definicji jest ekstrawertyczką. Powieściopisarka buduje maleńki pokój w głębi umysłu i zamyka drzwi, żeby nikt nie mógł się do niego dostać. Tam ukrywa swoje sekrety i ambicji, z dala od wścibskich spojrzeń. Z kolei matka zostawia otwarte wszystkie okna i drzwi - dniem i nocą, latem i zimą. Jej dzieci mogą wejść dowolnie wybranym wejściem i zajrzeć wszędzie, gdzie tylko zechcą. Nie ma żadnych sekretnych kątów.
Choć wydaje mi się, że piszę dość entuzjastycznie o tej książce - bo i owszem, doceniam konstrukcję opowieści - to przyznam, że ostatnia prosta powieści zmęczyła mnie okrutnie. Wydawała się wymuszona. Stała się nagle z wciągającej, erudycyjnej powieści typowo kobiecym czytadłem. Miałam też po tej lekturze kaca książkowego. Zresztą piszę o Czarnym mleku na miesiąc po odłożeniu książki, co też o czymś świadczy. Wciąż uważam jednak, że macierzyństwo wprowadza w życie tak artystki, jak i każdej kobiety, zupełnie nową jakość w sensie pozytywnym. Może dlatego nie potrafiłam dogadać się z główną bohaterką, która wydawała mi się do końca skoncentrowaną na sobie egoistką.
Miało być krótko, wyszło jak zawsze. Tak to jest z literaturą z wyższej półki. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz