6.02.2017

Raymond Carver, O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości. Właśnie, o czym?

Świat Literacki
Rok wydania: 2006
Stron: 128
Dziwnie bym się czuła, pisząc długą rozprawkę na temat prozy Raymonda Carvera. To mistrz krótkich form. Minimalista. Na O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości składa się kilkanaście opowiadań, z których najkrótsze ma dokładnie dwie strony (i jest chyba najmocniejsze). Są to urywki niewesołych historii, czasem pojedyncze sceny z zapleczem traumatycznych wydarzeń z przeszłości, a kiedy indziej to po prostu krótkie kadry, jakby wycinki rzeczywistości. Masa niedopowiedzeń. Język jest dosadny, najczęściej do granic osadzony w tu i teraz, prosty i precyzyjny. Jednocześnie oszczędność czy wręcz skąpstwo opisu prowadzi do wieloznaczności.



Można sobie dopowiadać te historie i zgadywać, co było wcześniej, co będzie po ostatnim zdaniu, które na pewno wszystkiego nie wyjaśni. Jednak przede wszystkim w tej lekturze się jest, zostaje się wrzuconym w oko cyklonu. Trochę te opowiadania są jak pokoje, do których wchodzi się pod peleryną niewidką i bezkarnie podsłuchuje i ogląda bohaterów w ich intymności, podsłuchuje myśli, spogląda ponad ramieniem na trzymane przez nich zdjęcia.
Ojciec spojrzał na syna, mała pierś unosiła się i opadała pod przykryciem. Teraz bał się bardziej. Zaczął potrząsać głową. Mówił do siebie. Dziecku nic nie jest. Zamiast spać w domu, śpi tutaj. Sen wszędzie jest taki sam.
Podobała mi się najbardziej podczas lektury uważność narratora. Zwraca on uwagę na błahe ruchy, powtarzalne gesty, pozornie nic nieznaczące słowa, które wyrażają często najwięcej. Bohaterowie przedstawieni są w momencie, gdy rozegrał się już jakiś dramat i trzeba dać sobie z tym jakoś radę. Niektórzy pokazani są w sytuacji granicznej. Mimo niedopowiedzeń w przedstawieniu sytuacji jest w tym jakaś dokładność. Kojarzy mi się ona z nienaturalnym stanem percepcji podobnym do upojenia alkoholowego, gdy pojedynczy obserwowany ruch jest dziwnie wyrazisty i znaczący, a jednocześnie wszystkie ruchy wzięte jako całość jawią się mgliście i sennie.
Picie jest dziwne. Kiedy o tym myślę, widzę, że wszystkie najważniejsze decyzje podejmowaliśmy pijąc. Nawet kiedy mówiliśmy o tym, żeby ograniczyć picie, siedzieliśmy w kuchni czy na zewnątrz z sześciopakiem albo whisky. Kiedy podejmowaliśmy decyzję, żeby tu przyjechać i poprowadzić motel, piliśmy przez kilka wieczorów, rozważając wszystkie za i przeciw.
Tytuł pochodzi od jednego z opowiadań, ale ogólnie wydaje się, że mało miłości pozostało w tych historiach. Są to raczej te chwile, gdy boleśnie daje o sobie znać świadomość, że miłość była, byliśmy jej świadkami, nawet posiadaliśmy ją... ale teraz jedyne, co pozostało, to żal, wyrzuty sumienia, tęsknota, złość, niezrozumienie. I nie jest to jeszcze nawet ten moment, gdy pojawia się iskra mocy uzdalniająca do pytania: co dalej? Mam więc wrażenie, że Carver wrzucił mnie w najgorszy możliwy punkt na mapie emocji. Po tytułowej miłości zostały jeszcze uchylone drzwi, ale w środku już nic nie ma. 

Mocne i nie wiem, czy na jeden wieczór. Pewnie nie każdemu się spodoba. Ja nie wychodziłam poza ramę przedstawionych wydarzeń - tu dopowiedzenia mogłyby wywieść daleko na manowce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz