4.04.2017

Jak wygląda szczęście w nieszczęściu?
Jane Borodale, Księga ogni

Księga ogni znalazła się w moich rękach dość niespodziewanie, a do lektury skłonił mnie powściągliwy, tajemniczy opis:

Kiedy ukrywasz coś, co okryje hańbą ciebie i całą twoją rodzinę… ucieczka wydaje się najlepszym rozwiązaniem…
[...] Są osoby, które chętnie postawiłyby Anes pod pręgierzem opinii publicznej. Są ludzie, których cieszą egzekucje na placu zwanym Tyburn. A los nie jest dla Agnes łaskawy…nic nie uchroni jej przed nadciągającą katastrofą… Chyba, że oczyszczająca moc ognia…

Ta zapowiedź niewiele mi zdradziła, toteż bez wahania przystąpiłam do czytania. A co to była opowieść! Po pierwszej wieczornej dawce lektury zasnęłam niespokojnym snem pełnym koszmarów. Następne podejścia kończyłam profilaktycznie na tych fragmentach, kiedy miałam pewność, że główna bohaterka jest (póki co) bezpieczna, cała i zdrowa. Agnes Trussel, jedna z najstarszych córek w wielodzietnej rodzinie żyjącej na angielskiej wsi w połowie XVIII w., pewnego dnia zostaje zgwałcona przez zalecającego się do niej chłopaka. Od tej pory jej życie ulega drastycznej zmianie. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jeżeli pozostanie na prowincji, plotkom nie będzie końca, jej rodzina wkrótce okryje się hańbą, a ona sama będzie zmuszona poślubić kogoś, kto teraz napawa ją tylko i wyłącznie obrzydzeniem. Jedynym wyjściem jest podróż do Londynu, którego Agnes nigdy nie widziała na oczy. Jest jednak gotowa rzucić się na głęboką wodę, wierząc, że w wielkim kotle miasta znajdzie się odrobina miejsca dla dziewczyny w kłopotliwej sytuacji, a może nawet sprytne rozwiązanie jej niezręcznego problemu...

Bohaterka wcale nie sprawia, że z miejsca pałamy do niej wielką sympatią. Jest prostą dziewczyną i ta prostota jest w powieści oddana najlepiej, jak tylko można sobie wyobrazić. Agnes, wychowana wśród natury, postrzega świat przez pryzmat praw przyrody. Wrażliwość, jaką nabyła podczas obcowania z ziemią i zwierzętami, oraz pracowitość, którą wyniosła z domu, w którym się nie przelewało - to będą jej największe atuty, gdy trafi do domu pana Johna Blacklocka, zamkniętego w sobie i oziębłego pirotechnika, który przyjmie ją jako pomocnika w swoim warsztacie.

Cała ta rzeczywistość XVIII-wiecznego Londynu napawa strachem. Wymiar sprawiedliwości jest bezwzględny, a publiczne egzekucje to chleb powszedni. Ściany mają uszy, zaś na ulicach prócz zimnego deszczu skapującego na ramiona każdego dnia spadają na ciebie też podejrzliwe spojrzenia. Wszystko to da się odczuć niemal namacalnie podczas lektury - tak piszą osoby o wrażliwszych zmysłach, osoby z artystycznym zacięciem. Nie zdziwił mnie więc fakt, że autorka z wykształcenia jest rzeźbiarką. Jak widać jednak, materia słów równie wiernie poddaje się na jej życzenie.

Ta opowieść oczarowała mnie też sprytnym rozwiązaniem, którego się absolutnie nie spodziewałam. Przypomniało mi ono, że świat w gruncie rzeczy jest sprawiedliwy, a jeśli stała ci się krzywda, możesz liczyć na zadośćuczynienie w przyszłości. Los się odwraca. Nie zdradzę nic, jednak zachęcam bardzo do tej pokrzepiającej lektury. Wątek romantyczny poniekąd też się znajdzie. Najlepszy z możliwych, niemalże niezauważalny...

2 komentarze:

  1. Ta. Okładka. Jest. Cudowna. :O :O <3 <3

    Pozdrawiam
    toreador-nottoread.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń