25.07.2015

W poszukiwaniu kobieciej tożsamości...
Anna Punda-Parvati, Szamanki w wielkim mieście

Szamanki w wielkim mieście to tytuł, jak mi się wydaje, trochę zwodniczy, niepotrzebnie nasuwający skojarzenia z popularnymi serialami dla pań. Owszem, jest to typowo kobieca książeczka na około sto stron, którą połyka się w kilka godzin w zupełnym oderwaniu od świata – i to niezależnie, jak hałaśliwy by on nie był – ale nie chodzi tu (tylko) o szpilki, szminki, złamane serca czy znowu paznokcie.  

Wszystko zaczyna się od trzech autonomicznych opowieści. Poznajemy Isis z Wenezueli, Kali z Meksyku i Lailę z Kuby, kobiety, które wyrosły w konserwatywnych kulturach Ameryki Łacińskiej, ale z pewnych względów, niekiedy niezrozumiałych dla nich samych, nie potrafiły odnaleźć się pośród obowiązujących schematów i ról społecznych. Isis próbuje poradzić sobie po rozstaniu z mężczyzną, którego nie potrafi przestać kochać, jest szalenie emocjonalna, przełamuje chyba największy stereotyp – nie chce grać roli zrozpaczonej, porzuconej kobiety. Zawieszona między tym, co było, a tym, co może lub mogłoby się stać, odnajduje pasję, by zakotwiczyć się w teraźniejszości: zaczyna tańczyć i planować przeprowadzkę do Europy. W ten sposób spotyka Kali. Opowieść tej bohaterki najbardziej mi się podobała, była niezwykle erudycyjna, Kali, wykładająca gender studies, czerpie ze starych, prekolumbijskich mitologii i na tej podstawie czyta rzeczywistość, stawiając sobie za zadanie stworzenie „antropologii kobiety” i próbę zbudowania na nowo figur kobiety i mężczyzny w zmieniającym się świecie.

Dzisiejsza kobieta nie może koncentrować całego swojego życia na mężczyźnie czy na szukaniu go. Kobieta powinna w pierwszej kolejności żyć z pasją, mężczyzna to tylko dodatek.

                Kali żywi silne przekonanie o tym, że sami projektujemy nie tylko swoje działania, ale też myśli, emocje i namiętności, negując utarte schematy. Wydaje się najsilniejsza z całej trójki. Pozostaje jeszcze Laila, urodzona aktorka, od zawsze uważana za czarną owcę. Ta dopiero nie waha się czerpać z życia i ludzi! Buduje w sobie świadomość silnej, od nikogo niezależnej kobiety, ale też ustawicznie podejmuje próby wyjaśnienia istoty miłości, znaczenia rozpadu relacji, szuka przyczyn i konsekwencji.


Byłam wierna momentowi i byłam wierna sobie. Moi kochankowie podarowali mi wiele muzyki. Byłam przesiąknięta rytmami. Mój umysł absorbował szybciej wszystkie informacje ze świata zewnętrznego. Moje zmysły wyostrzyły się […].

            Książkę czyta się lekko i szybko za sprawą przystępnej formy, wariacji na temat reportażu, stąd wyraźnie wyodrębnione podtytułami części poszczególnych rozdziałów, i jednocześnie wywiadu, co powoduje pewne niejednoznaczności w pierwszoosobowej narracji. Wskazówką do właściwego czytania może być cytat:


Nasze rozmowy były barwną przeplatanką myśli, elementów współtworzenia. W pewnym momencie nie było wiadomo, kto co mówi. W sumie nie było to nawet zbyt istotne. Nikomu nie zależało na przypisywaniu sobie danej myśli. Liczył się ogólny rezultat. Pytania, odpowiedzi.

            Właściwie cytaty można by mnożyć, wiele stron oznaczyłam w Szamankach…, bo też wiele interesujących myśli w konstruktywny sposób zamknęła autorka w zgrabnych zdaniach. W tym sensie książka staje się przewodnikiem dla poszukujących własnej tożsamości i prawdziwej natury. Z przykrych przeżyć i porażek życiowych bohaterki wywodzą cenną lekcję, która staje się nauką dla kolejnych kobiet. Poszukują zwłaszcza intuicyjnych przebłysków, ulotnych myśli i inspiracji do stworzenia świadomych siebie osobowości, kobiet nieoczywistych, tytułowych szamanek. I jakkolwiek sztampowo właśnie to zabrzmiało, w rzeczywistości tak nie jest. Ich historie czyta się świetnie, są przepełnione emocjami, ale nie sentymentalizmem, a cały nastrój i ornamentyka mitologii południowo-amerykańskiej nie jest zbiorem martwych rekwizytów, a posiada duszę.

            Ale! W ostatniej partii książki mamy do czynienia z quasi-poradnikiem lajfstajlowym. Bohaterki spotykają się w Berlinie, gdzie zakładają swego rodzaju Laboratorium, przestrzeń łączącą pasje wszystkich trzech kobiet jak lekcje tańca, elementy ziołolecznictwa, warsztaty pisania anty-bajek i inne. W tym rozdziale znajduje się bardzo wiele: kontynuacja historii, (wchodzą nagle) dialogi, próba stworzenia manifestu Laboratorium, sformułowania definicji szamanki, a jednocześnie wciąż wiele wytycznych wywiedzionych z namysłu naszej trójki, w tym: ciekawostki, jak fizjologia wpływa na sferę emocjonalną, ciekawostki psychologiczne, przekształcenia znanych motywów Disney’owskich na modłę feministyczną i wciąż jeszcze przypomnienia mitów prekolumbijskich, indyjskich, afrykańskich… Niby nie ma tu tego typowego, poradnikowego blichtru i amerykańskiej rewelacji i niby widzimy, skąd wypływa nauka, a jednak całość wydaje się po prostu zbyt chaotyczna, a dobrze zarysowany wcześniej grunt zaczyna się osuwać spod nóg. Intuicyjność łącząca wszystkie te elementy mozaiki, prowadzi do zbyt dużej relatywizacji, a następnie zwyczajnie do sprzeczności, zupełnie mnie nie przekonując. Na dowód jednak, że mogę nie mieć racji, a książkę można wybronić, warto przytoczyć fragment, który bardzo kreatywnie rozpatruje pojęcie chaosu jako:

[…] zgrupowanie elementów, które w zaskakującym momencie potrafiły się same zorganizować. Elementy chaotycznego zbioru poruszały się bez ogólnie narzuconego kierunku, każdy na swój własny sposób. W nieoczekiwanym momencie potrafiły się zgrać, tworząc skomplikowane struktury.

Myślę, że można to uznać za jeden z kluczy do czytania tej opowieści.
Ta książka może spodobać się wielu kobietom, gdyż jest coś pociągającego w tej samoświadomości, pewnym mistycyzmie i aktywnym sposobie przeżywania. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że tytułowe szamanki mimo wielkiej pasji pozostają w pewien sposób nieszczęśliwe. Nie dlatego, jak by się mogło wydawać, że problemy sercowe bywają dominującym tematem ich rozważań i dyskusji (jak chyba większości ludzi), ale dlatego, że nieustannie zmuszone są sobie coś udowadniać.
           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz